Dziś byliśmy z Tosią na jej pierwszej wizycie u pediatry. Na wizycie Filip zmieniał jej pieluchę dwa razy, karmił młodą butlą (oczywiście moim mlekiem), bo stwierdziła że ma ochotę coś zjeść ;) Ogólnie była dzielna. Obecnie waży 3660g, czyli bardzo ładnie przybiera na wadze :) i to wyłącznie na moim mleku (podawanym piersią albo butlą Medela Calma) - jego mi nie brakuje na szczęście.
Co mnie ponownie zdziwiło? To, że kolejna osoba stwierdziła, że poród naturalny to teraz rzadkość... Jak leżałam w szpitalu, okazało się, że cesarki robione są taśmowo po 8 dziennie (stąd też anestezjolog był tak bardzo zajęty)!
W połowie maja czeka nas kontrolne USG główki oraz brzuszka, a kilka dni później - bioderek. Musimy wybrać się też do apteki po woreczek na badanie moczu, bo na dniach powinniśmy je wykonać - wg zaleceń z wypisu ze szpitala. Mam nadzieję, że wszystko to wyjdzie pozytywnie. Na inne wiadomości się nie szykujemy ;)
Zniknęły mi z ciała "piegi poporodowe". Zostało jedynie pęknięte naczynko w oku - za jakiś czas się wchłonie. Worki pod oczyma też zniknęły, co nie znaczy że się wysypiamy. Teraz Tośka króluje naszym czasem. Filip jest bardzo pomocny. Radzi sobie genialnie (zresztą już w szpitalu nie miał z tym problemu). Dzięki niemu mogę sobie odpocząć, gdy najbardziej tego potrzebuję. Jest oczarowany naszą córeczką. Zresztą nie tylko on :). Mała robi furorę wśród naszych bliskich - nasza gwiazdeczka.
Pozdrawiam,
Agnieszka
środa, 29 kwietnia 2015
niedziela, 19 kwietnia 2015
Uczymy się siebie nawzajem
Jak trafiliśmy do szpitala?
Nasz lekarz prowadzący, po zbadaniu mnie (w 40 tc i 1 dniu), stwierdził, że nie ma co czekać, bo szyjki nie mam, a rozwarcie jest i że należy wcześniej pojechać do kliniki, bo poród może nastąpić lada chwila. Myślałam, że będzie to kwestia kilku dni, a on nas zaskoczył pytaniem, czy moglibyśmy pojechać tam już dziś. Zdziwiliśmy się i oczywiście przystaliśmy na ten termin.
Po wizycie pojechaliśmy do domu, żeby dopakować torby i żebym mogła się ogarnąć. Wzięłam ostatnią kąpiel, ogoliłam się i po godzinie byliśmy już w drodze do kliniki. Do szpitala wkroczyłam jak mały pingwinek, chwiejąc się z boku na bok, mając u swego boku męża.
Poszliśmy się "zameldować". Potem nastąpiło badanie, na którym rozwarcie było na 2 palce, pobrano mi krew (byłam kłuta aż 3 razy!) i dano pojemnik na badanie ogólne moczu. Poszliśmy na salę (to było chyba jedyne wolne łóżko), gdzie podłączono mnie do KTG... No i się zaczęło... Dostałam skurczy raz odczułam coś dziwnego, tak jakby Tośka w brzuchu nagle się wyprostowała, jakby miała zamiar wyskoczyć, aż mną potrząsnęło. Po jakimś czasie poczułam, jakby mi się wody zaczęły sączyć, więc poprosiłam Filipa, by po kogoś poszedł. Przyszła pielęgniarka i stwierdziła, że nic nie czuje... To ją upewniłam, że mam wkładkę i że ja czuję, nawet na plecach (miałam śliskie legginsy, więc można było nie wyczuć)! Kobitka z niezadowoleniem poszła po wózek, po czym zjechaliśmy znowu do badania.
Gdy wstałam z wózka, by udać się na badanie ginekologiczne, chlusnęły ze mnie wody. Stanęłam jak wryta, bo nie wiedziałam co mam dalej robić, czy rozebrać się i usiąść na fotel czy nie. Poproszono mnie o zajęcia miejsca na fotelu, ale przedtem cała reszta ze mnie wypłynęła - wody i czop. Okazało się, że rozwarcie jest bodajże na 3 palce (już nie pamiętam). Zabrano nas na salę porodów rodzinnych.
Na porodówce Filip był niezastąpiony. Cały czas mnie wspierał. Już sama jego obecność dodawała mi otuchy. Mieliśmy pokój z łazienką do własnej dyspozycji. Podłączono mnie do KTG, a po tym mogłam udać się na 40 min "posiadówkę" pod prysznicem, gdzie ciepła woda niwelowała intensywność bólu skurczy.
Jako, że mieli problem z pobraniem mi krwi do badania morfologii, podłączono mi wenflon. Gdy dowiedzieli się, że dawno nie jadłam, dostałam glukozę, a później - jak to nazwała pielegniarka - red bull dla ciężarnych.
Skurcze miałam dosyć regularne, dopóki nie doszło do parcia. Skurcze zaczęły być bardzo nieregularne, więc podłączono mnie do oksytocyny. Podano mi największą dawkę, ale na nic to się zdało, bo nie widać było poprawy. W pewnym momencie wyraziłam chęć na znieczulenie, niestety anestezjolog nie dotarł a ja zaczęłam rodzić.
Miotałam się jak szatan podczas skurczy. Bolało mnie w krzyżu, szczególnie z prawej strony (tam właśnie musiałam naciągnąć sobie mięśnia, który mi dokucza :/). Starałam sobie sama rozmasować plecy, bo to ja wiedziałam, gdzie potrzebuję nacisku, a gdzie nie. Raz poprosiłam o masaż Filipa. Kazano mi się układać w tak wymyślnych, niewygodnych pozycjach, że mnie to zirytowało.
Uprzedziłam pielęgniarkę, że mam ochotę przeklinać, a ta dała mi zielone światło, więc podczas skurczu można było usłyszeć "o kur**, ja pier****". Podobno - jak zrelacjonował mi później Filip prawie powiedziałam do położnej "spier*****"... Ale na "spier" się skończyło :D Męczyła mnie trajkotaniem, a ja podczas bólu potrzebuję ciszy...
Podczas parcia oczywiście mówili mi, że to już końcówka, że dobrze sobie radzę, bym mocno parła itp. Miałam nie złączać nóg - co chciałam w pewnym momencie zrobić - by nie skrzywdzić małej. Gdy położna zauważyła główkę, myślała że sprytnym zabiegiem sprawi, że dostanę super mocy i wypluję maleństwo w sekundę - chciała bym dotknęła włosków Tośki. Ja odmówiłam, ale wzięłam się w garść, by szybko zakończyć cierpienie. Wiedziałam, że jest przed 24, więc wypadało by urodzić. Wyraziłam też zgodę na nacięcie krocza, więc wszyscy z niecierpliwością czekali na skurcz, by przy moim parciu naciąć mi krocze. Ja miałam serce w gardle i strach w oczach, ale udało się trafić na intensywny skurcz i nie poczułam nic.
Filip przecinał pępowinę a po chwili małą miałam już w ramionach :).
Później było łyżeczkowanie (nieprzyjemny "incydent"), bo nie urodziłam całego łożyska oraz szycie. To ostatnio strasznie mi się dłużyło, ale dzięki temu mogliśmy z Filipem cieszyć się szczęśliwym zakończeniem i naszym maleństwem. Było już późno, więc nie mógł przyjść do mnie na salę poporodową, ale był u mnie z samego rana. Mała przespała spokojnie całą noc.
Po porodzie
Teraz staramy się uporządkować swój dzień. Filip bardzo mi pomaga. Gdy ja potrzebuję odpoczynku, to on zajmuje się małą, a gdy on nabiera sił - ja. Mała daje mu wiele szczęścia. Miło patrzeć, jak razem ze sobą śpią.
Staramy się zapisywać kiedy mała zaczyna i kończy "posiłek", dzięki temu tworzy nam się obraz tego, ile czasu mamy między jej jedną drzemką a drugą.
Pieluchy kończą się w zastraszającym tempie i co dzień robię pranie.
Cieszymy się każdą chwilą.
Pozdrawiam,
Agnieszka
Nasz lekarz prowadzący, po zbadaniu mnie (w 40 tc i 1 dniu), stwierdził, że nie ma co czekać, bo szyjki nie mam, a rozwarcie jest i że należy wcześniej pojechać do kliniki, bo poród może nastąpić lada chwila. Myślałam, że będzie to kwestia kilku dni, a on nas zaskoczył pytaniem, czy moglibyśmy pojechać tam już dziś. Zdziwiliśmy się i oczywiście przystaliśmy na ten termin.
Po wizycie pojechaliśmy do domu, żeby dopakować torby i żebym mogła się ogarnąć. Wzięłam ostatnią kąpiel, ogoliłam się i po godzinie byliśmy już w drodze do kliniki. Do szpitala wkroczyłam jak mały pingwinek, chwiejąc się z boku na bok, mając u swego boku męża.
Poszliśmy się "zameldować". Potem nastąpiło badanie, na którym rozwarcie było na 2 palce, pobrano mi krew (byłam kłuta aż 3 razy!) i dano pojemnik na badanie ogólne moczu. Poszliśmy na salę (to było chyba jedyne wolne łóżko), gdzie podłączono mnie do KTG... No i się zaczęło... Dostałam skurczy raz odczułam coś dziwnego, tak jakby Tośka w brzuchu nagle się wyprostowała, jakby miała zamiar wyskoczyć, aż mną potrząsnęło. Po jakimś czasie poczułam, jakby mi się wody zaczęły sączyć, więc poprosiłam Filipa, by po kogoś poszedł. Przyszła pielęgniarka i stwierdziła, że nic nie czuje... To ją upewniłam, że mam wkładkę i że ja czuję, nawet na plecach (miałam śliskie legginsy, więc można było nie wyczuć)! Kobitka z niezadowoleniem poszła po wózek, po czym zjechaliśmy znowu do badania.
Gdy wstałam z wózka, by udać się na badanie ginekologiczne, chlusnęły ze mnie wody. Stanęłam jak wryta, bo nie wiedziałam co mam dalej robić, czy rozebrać się i usiąść na fotel czy nie. Poproszono mnie o zajęcia miejsca na fotelu, ale przedtem cała reszta ze mnie wypłynęła - wody i czop. Okazało się, że rozwarcie jest bodajże na 3 palce (już nie pamiętam). Zabrano nas na salę porodów rodzinnych.
Na porodówce Filip był niezastąpiony. Cały czas mnie wspierał. Już sama jego obecność dodawała mi otuchy. Mieliśmy pokój z łazienką do własnej dyspozycji. Podłączono mnie do KTG, a po tym mogłam udać się na 40 min "posiadówkę" pod prysznicem, gdzie ciepła woda niwelowała intensywność bólu skurczy.
Jako, że mieli problem z pobraniem mi krwi do badania morfologii, podłączono mi wenflon. Gdy dowiedzieli się, że dawno nie jadłam, dostałam glukozę, a później - jak to nazwała pielegniarka - red bull dla ciężarnych.
Skurcze miałam dosyć regularne, dopóki nie doszło do parcia. Skurcze zaczęły być bardzo nieregularne, więc podłączono mnie do oksytocyny. Podano mi największą dawkę, ale na nic to się zdało, bo nie widać było poprawy. W pewnym momencie wyraziłam chęć na znieczulenie, niestety anestezjolog nie dotarł a ja zaczęłam rodzić.
Miotałam się jak szatan podczas skurczy. Bolało mnie w krzyżu, szczególnie z prawej strony (tam właśnie musiałam naciągnąć sobie mięśnia, który mi dokucza :/). Starałam sobie sama rozmasować plecy, bo to ja wiedziałam, gdzie potrzebuję nacisku, a gdzie nie. Raz poprosiłam o masaż Filipa. Kazano mi się układać w tak wymyślnych, niewygodnych pozycjach, że mnie to zirytowało.
Uprzedziłam pielęgniarkę, że mam ochotę przeklinać, a ta dała mi zielone światło, więc podczas skurczu można było usłyszeć "o kur**, ja pier****". Podobno - jak zrelacjonował mi później Filip prawie powiedziałam do położnej "spier*****"... Ale na "spier" się skończyło :D Męczyła mnie trajkotaniem, a ja podczas bólu potrzebuję ciszy...
Podczas parcia oczywiście mówili mi, że to już końcówka, że dobrze sobie radzę, bym mocno parła itp. Miałam nie złączać nóg - co chciałam w pewnym momencie zrobić - by nie skrzywdzić małej. Gdy położna zauważyła główkę, myślała że sprytnym zabiegiem sprawi, że dostanę super mocy i wypluję maleństwo w sekundę - chciała bym dotknęła włosków Tośki. Ja odmówiłam, ale wzięłam się w garść, by szybko zakończyć cierpienie. Wiedziałam, że jest przed 24, więc wypadało by urodzić. Wyraziłam też zgodę na nacięcie krocza, więc wszyscy z niecierpliwością czekali na skurcz, by przy moim parciu naciąć mi krocze. Ja miałam serce w gardle i strach w oczach, ale udało się trafić na intensywny skurcz i nie poczułam nic.
Filip przecinał pępowinę a po chwili małą miałam już w ramionach :).
Później było łyżeczkowanie (nieprzyjemny "incydent"), bo nie urodziłam całego łożyska oraz szycie. To ostatnio strasznie mi się dłużyło, ale dzięki temu mogliśmy z Filipem cieszyć się szczęśliwym zakończeniem i naszym maleństwem. Było już późno, więc nie mógł przyjść do mnie na salę poporodową, ale był u mnie z samego rana. Mała przespała spokojnie całą noc.
Antonina Freja |
Po porodzie
Teraz staramy się uporządkować swój dzień. Filip bardzo mi pomaga. Gdy ja potrzebuję odpoczynku, to on zajmuje się małą, a gdy on nabiera sił - ja. Mała daje mu wiele szczęścia. Miło patrzeć, jak razem ze sobą śpią.
Staramy się zapisywać kiedy mała zaczyna i kończy "posiłek", dzięki temu tworzy nam się obraz tego, ile czasu mamy między jej jedną drzemką a drugą.
Pieluchy kończą się w zastraszającym tempie i co dzień robię pranie.
Cieszymy się każdą chwilą.
Pozdrawiam,
Agnieszka
poniedziałek, 13 kwietnia 2015
Witamy Tosię
My jeszcze jesteśmy w szpitalu. Czekamy na USG brzucha i głowy maleństwa.
Poród
To był stosunkowo szybki poród. Lekarz i położne stwierdzili, że w tempie ekspresowym wszystko przebiegało. Mimo to 3 razy chciałam uciec z łóżka. Nie podali mi znieczulenia, bo anestezjolog był zajęty jakąś cesarką... Także nie miałam wyboru. Urodzić trzeba było. Potem łożysko do końca mi się nie urodziło, więc mnie łyżeczkowali.
Skurcze przepowiadające miałam bardzo delikatne. To okres był bardziej wyczuwalny. A teraz wyglądam jak pieguski, bo popękały mi naczynka na twarzy i klatce piersiowej plus jakies drobne w oku.
Antonina urodziła się 09.04., o godzinie 23:30, 2950g i 52 cm, otrzymała 10 pkt.
Może trochę to chaotycznie brzmi, ale mam jedynie możliwość skorzystania w tym momencie z komórki.
O tym jak trafiliśmy do szpitala, napiszę później.
Pozdrawiam, Agnieszka
Poród
To był stosunkowo szybki poród. Lekarz i położne stwierdzili, że w tempie ekspresowym wszystko przebiegało. Mimo to 3 razy chciałam uciec z łóżka. Nie podali mi znieczulenia, bo anestezjolog był zajęty jakąś cesarką... Także nie miałam wyboru. Urodzić trzeba było. Potem łożysko do końca mi się nie urodziło, więc mnie łyżeczkowali.
Skurcze przepowiadające miałam bardzo delikatne. To okres był bardziej wyczuwalny. A teraz wyglądam jak pieguski, bo popękały mi naczynka na twarzy i klatce piersiowej plus jakies drobne w oku.
Antonina urodziła się 09.04., o godzinie 23:30, 2950g i 52 cm, otrzymała 10 pkt.
Witamy nasze maleństwo |
Może trochę to chaotycznie brzmi, ale mam jedynie możliwość skorzystania w tym momencie z komórki.
O tym jak trafiliśmy do szpitala, napiszę później.
Pozdrawiam, Agnieszka
czwartek, 9 kwietnia 2015
Newsy
Jesteśmy po wizycie u ginekologa. Dostałam skierowanie do kliniki na już. Szyjki już nie mam. Rozwarcie jest. Mała ma powiększony pęcherz moczowy, więc po porodzie pediatra będzie musiał to sprawdzić...
Pozdrawiam, Agnieszka
Pozdrawiam, Agnieszka
środa, 8 kwietnia 2015
40 tydzień ciąży
No i wybiła godzina 0, tyle że maleństwo nie ma coś ochoty wychodzić ze swojej strefy komfortu, a my dostajemy coraz więcej pytań czy jesteśmy już w komplecie, czy jeszcze nie…
Na razie nie czuję jakiś zmian czy też symptomów przepowiadających poród, więc możliwe, że będziemy musieli uzbroić się w cierpliwość. Torba do szpitala przeniosła się z mieszkania do bagażnika samochodowego :D.
Blond hair, don't care! |
Dziś mieliśmy stawić się u ginekologa - o ile młoda nie zechciałaby wyjść - na godzinę 16:00, ale ze względu na to, że nasz specjalista miał dyżur w szpitalu, pojawimy się u niego jutro o godzinie 15:00, by sprawdzić co i jak.
Poprosiłam Filipa o zrobienie "pamiątkowego" zdjęcia brzucha w 40 tygodniu ciąży :)
Moja krzywizna w 40 tc! |
Dostaliśmy też zestaw pieluch wielorazowych, które już czekają na przyjście małej ;).
Buziaki,
Agnieszka
środa, 1 kwietnia 2015
Beauty blender - recenzja
Dziś miałam w końcu okazję użycia beauty blendera :) - dzięki Filipowi. Namoczona gąbeczka "urosła", co mnie rozbawiło. Z ogromną przyjemnością zaczęłam z niej korzystać. To był bardzo przyjemny zabieg.
Gąbeczka jest miękka i przyjemna w użyciu. Do makijażu zużyłam znacznie mniej produktów niż do tej pory! Na pewno moja cera jest mi za to wdzięczna :) Przy korzystaniu z niej czułam bardzo przyjemny chłód wynikający z tego, że gąbeczka była wilgotna. Poniżej efekt po użyciu BB.
Nie zakupiliśmy "specjalnego" mydełka do mycia gąbeczki, wykorzystałam więc szampon oraz zwykłe mydło. Zwykłe mydło okazało się znacznie skuteczniejsze przy czyszczeniu tego produktu. Czyszczenie jej zajęło mi chwilę, ale wolę dłużej czyścić gąbeczkę zwykłym mydłem, niż wydać 70 zł na to "właściwe".
Beauty blender - cudowna gąbeczka |
Gąbeczka jest miękka i przyjemna w użyciu. Do makijażu zużyłam znacznie mniej produktów niż do tej pory! Na pewno moja cera jest mi za to wdzięczna :) Przy korzystaniu z niej czułam bardzo przyjemny chłód wynikający z tego, że gąbeczka była wilgotna. Poniżej efekt po użyciu BB.
Po użyciu beauty blendera |
Nie zakupiliśmy "specjalnego" mydełka do mycia gąbeczki, wykorzystałam więc szampon oraz zwykłe mydło. Zwykłe mydło okazało się znacznie skuteczniejsze przy czyszczeniu tego produktu. Czyszczenie jej zajęło mi chwilę, ale wolę dłużej czyścić gąbeczkę zwykłym mydłem, niż wydać 70 zł na to "właściwe".
Z całego serca mogę polecić tą gąbeczkę. Sama się sobie dziwię, że tak długo zwlekałam z jej kupnem.
Buziaki,
Agnieszka
Subskrybuj:
Posty (Atom)